🐝📖 31 maja 2025 r. Stowarzyszenie Kultura w Pracy zorganizowało Turniej Literacki POSTAPOETICA. Wydarzenie odbyło się w Muzeum Nowej Huty / Muzeum Krakowa. Pula nagród finansowych wyniosła 2000 PLN, uczestnicy i goście otrzymali również nagrody książkowe o wartości ponad 1000 PLN od naszych partnerów: Muzeum Nowej Huty, Wydawnictwa ArtRage oraz Wydawnictwa IX.

☢️ Nasi goście mieli niepowtarzalną, ostatnią w ciągu najbliższych lat, okazję do bezpłatnego zwiedzania podziemi i schronu dawnego kina Światowid – z fachowym przewodnictwem zapewnionym przez Muzeum Nowej Huty. O odpowiednią atmosferę zadbał również Antoni Skrzyniarz, zapewniając nastrojowy, ambientowy akompaniament muzyczny.


Po występach dwudziestu dziewięciu osób, jury Turnieju Literackiego POSTAPOETICA w składzie: Patryk Kosenda (przewodniczący), Michał Gliński, Nina Manel, Dawid Mateusz oraz Michał Mytnik, kierując się wartością literacką utworu, walorami performatywnymi jego prezentacji oraz realizacją tematu Turnieju, zdecydowało o przyznaniu następujących nagród.

PROZA

POEZJA


Wśród wielu interesujących tekstów szczególną uwagę Jury zwróciły również prace: Szymona Domańskiego, Livii, Anny Mazeli, Amelii Pudzianowskiej, Miszy Sagiego oraz Katarzyny Skwary.


LAUDACJE

Hubert Buła, „BIFOR”

Tekst, który z wyczuciem i fantazją przekształca koniec świata w prawdziwie postpunkowy song. Nagrodzona proza ujęła nas nie tylko inwencją językową i oryginalnym spojrzeniem na konwencję postapo, ale także niezwykłym rytmem frazy, który –  przy akompaniamencie huku armat i łopocie ortalionu – prowadzi odbiorcę przez nienaruszone jeszcze linie ulic, ciemnordzawą zupkę miasta, krajobraz  z nieszczęsnymi hulajnogami. „Rzekli w końcu psubraty i krajanie moi, że idą” – zdanie to zostanie z nami po wszelkich końcach.


Aleksandra Łapot, „/ echo-żużel / mięso czasu]”

Posthumanistyczna symfonia glitchy, wielopoziomowa praca „kwaśnej pamięci”, w której czas, tożsamość i dźwięk przeciekają przez siebie jak zakłócone dane. Ujęła nas śmiałość formalna i umiejętność łączenia odległych rejestrów: od intymnej frazy po językowy jazgot ruin. Autorka rzuca się w nurt przyszłości i wraca z niego z garścią zupełnie nowych, własnych rozwiązań poetyckich. W świecie, w którym na końcu pozostanie przede wszystkim szum i pogłos, po tym tekście zostanie coś więcej niż „ECHO, ECHO, ECHO”.


Weronika Mamuna, „Elegia dla instruktorów jazdy”

Dystopijna proza poetycka autorki zrobiła na nas wrażenie swoim wycyzelowaniem i przewrotnym humorem. Na przestrzeni krótkiego tekstu udało się Mamunie przywołać ducha futurystycznych, choć ponadstuletnich, apologetów ruchu i awangardy współczesnej w postaci chociażby Julii Ducournau. Uwaga! Gratka dla Carmageddoniarzy!


Jan Szczur, „wilgoć plus słońce czyli duszenie się w parze”

Dowcipna, przejmująca, liryczna opowieść o lokalnych końcach. Autor, tak jak podmiotka, nigdy nie gubi rytmu. Pies przestał szczekać, pleśń zastąpiła błyszczące zacieki na czaszce, a karawana motogryzoni z Gruzji na wygnaniu jedzie dalej!


W całym wydarzeniu, łącznie z organizatorami, partycypowało około 70 osób. Jak widzicie na załączonej fotce, do której zaprosiliśmy wszystkich chętnych na otwarcie imprezy – nie tylko osób ludzkich! Nie wszyscy się załapali, pozdrawiamy spóźnialskich! Jako Stowarzyszenie Kultura w Pracy serdecznie dziękujemy wszystkim osobom, które mogliśmy gościć: za waszą odwagę sceniczną, zaangażowanie, budowanie świetnej atmosfery i rozmowy, również te afterowe!

🤝 Turniej współfinansowany ze środków Miasta Krakowa.

🐦‍⬛ Grafika: Stefa Marchwiówna

📷 Fot. Olga Kandybo i Monina Mazurkówna


Nagrodzone teksty*

Hubert Buła, „BIFOR”

Światło tonęło w pyle; z początku stawiałem ostrożne kroki i badałem rękami przestrzeń, w której spodziewałem się napotkać nieregularny układ ruin. Pływałem w ciemnordzawej zupce, tak że nie było widać słonecznego oka, ale moje niezdarne ruchy prowadziły mnie po znanych i tak przecież znienawidzonych liniach ulic. Pod naporem regularnych huków ukazywały mi się fragmenty dróg, chodników, ścieżek rowerowych, samochodów, nawet niestety hulajnóg – wszyściutko w stanie nienaruszonym.

Modliłem się do mojego byłego Boga o tę wojnę. Z całego serduszka mojego przywiędłego pragnąłem, żeby przyszli, bo chciałem mrowiącego horyzontu, marszu i operacji, niepewności, ucieczek i wczesnych rozstań. Jak dobry obiad przygotowałem swój warsztat, moją znajomość języka. Dniami i nocami ćwiczyłem postpunkowe riffy, a stopa rytmicznie wybijała podłogę i wtórowałem temu przejętym wyciem.

Rzekli w końcu psubraty i krajanie moi, że idą.

To powiedzieli i sami zaczęli iść, tyle że w drugą stronę, a ja z politowaniem patrzyłem na ten ich wymarsz, a im dalej odchodzili, tym odważniej wypinałem pierś moją niewierną, im więcej wywozili, tym większy w zdradzie niecnej wzrastałem, tak że z początku nawet splunąć w moją stronę nikt się nie pofatygował, by z każdym krokiem łypnąć na mnie co najwyżej złym wzrokiem, ewentualnie z politowaniem machnąć ręką i wydzielić nową metaforę onucy.

… ale że coraz poważniej emigrowali, to i rzewność się w nich zaczęła cosik wzbudzać, za traconą ojczyzną głowa za siebie zwracać, łzy w oczach stawać; a ręcę zaczęły wtórować nogom i podnosić się, z początku niepewnie i jakby od niechcenia, ale w końcu we wzwodzie pełnym wskazywały na mnie, a z ust nabożnie niosło się, że oto pośród eskapistów – ostani dzielny, honoru ojczyzny broni.

Dzielnie znosiłem te obelgi.

Zamarłem, gdy horyzont zamrowił; z początku pojawiły się na nim pierwsze szeregi armatniego mięsa, jak mrówki kategorii D na talerzyku po kolacji. Ale armia z sekundy na sekundę pęczniała, i dostrzegałem już to czołgi, już to śmigłowce albo lotniskowce. Zbliżali się tak do mnie, a ja wypinałem pierś i szeroko rozkładałem ramiona.

Nie korygowano jednak na niego kursu; również z tej strony zostało przypisane haniebne bohaterstwo i w sztabie podjęto decyzję o opóźnieniu konfrontacji z nieobliczalnym patriotą.

Moje rozłożone ramiona z trwogą omijały najpierw to zastępy mięsa armatniego, potem czołgi, śmigłowce i lotniskowce, a moje rozradowanie odmieniło się w trwogę, którą przykryło łaskawe morze pyłu.

Wycie wiatru, odległe krzyki, łopotanie ortalionu. Słuch z czasem uległ wyostrzeniu i naszło, że regularny huk armat to tak naprawdę regularny bas stopy, że ciarki wywołujące krzyki rozrywanych kulami cywilów to ciarki wywołujące wycie nieprzebranych wokalistów, że przeciągłe wycie syren to przeciągłe frazy gitarowe. Słowem: post punk z domieszką nowej fali. Nie przedłużając: brak ofiary narodowej. W telegraficznym skrócie: impreza trwała na dobre i gdzieś indziej.


Aleksandra Łapot, „/ echo-żużel / mięso czasu]”

tu wchodzisz bez skóry, tu wchodzisz

| betON, krUSZy, krUSZy się pod językiem /
| resztki alfabetu sypią się z ust,

ooooo (płuca? rury wzdęte rdzą?)

= nie ma tu pola, nie ma pola widzenia,
jest:
[puste pudełko po psach], [przewrócone niebo na poboczu],
[nagranie krzyku przewijane do tyłu]

bi-o-me-cha, biomecha, bio:mecha
skóra płonie pod chipem
w chipie popiół
w popiele: twoje imię, wykasowane cztery razy

stoisz?
stoisz na kościach supermarketów,
stoisz na zmielonym szkle okien biurowców,
stoisz w środku klatki piersiowej miasta

słońce:
pętla, brzytwa, glitch na horyzoncie
deszcz:
kwaśna pamięć o jeziorach, których już nie ma

| wgryzam się w to miejsce,
| żeby znaleźć dźwięk (ostatni),
| żeby wypić światło (ostatnie),
| żeby napisać wiersz (ostatni)

ALE TO TYLKO ECHO, ECHO, ECHO
przetłumaczone przez rdzawe gardła wież,
tu wszystko jest wieżą, twoje ciało,
pionowe, chwiejne, z anteną złamaną przez wiatr.

tu wychodzisz bez cienia, tu wychodzisz


Weronika Mamuna, „Elegia dla instruktorów jazdy”

Płoną, płoną składowiska opon, zapylają świat mikrocząstkami. Mikrocząstki w krwiobiegu, mikrocząstki w jądrach, łożyskach, mikrocząstki w mózgu. Dzieci dojrzewają coraz szybciej, coraz wcześniej wsiadają za kółko, nie da się tego powstrzymać; coś się w nich budzi, kiedy pierwszy raz wciskają pedał gazu, kładą rękę na dźwigni zmiany biegu. Rozpoznają pierwotną pełnię, z której powstały. To ten Opel, Volkswagen jest ich matką; oto powracają do mechanicznego łona.

Zwaliści instruktorzy jazdy już nie muszą krzyczeć; opada wzburzona krew w ich zatłoczonych arteriach. Nowa generacja wie od razu, kiedy ma wrzucić trójkę albo wskoczyć na lewy pas. Wibracja rozbrzmiewa w nich nieustannie, nawet po wyłączeniu silnika; oczy w fazie REM skaczą w kierunku sennych lusterek, palce drgają nieustannie w rytmie migacza. Ruchy mają zdecydowane, silne. Nie wiedzą, co to pieszczota i delikatność, bo samochody nie mają do tego odpowiednich narządów. Nie są im do niczego potrzebne.

Samochód to byt najdoskonalej przystosowany do życia na ziemi, ale nasz świat robi się dla nich za mały, za ciasny. Przerośnięte SUV-y na parkingach podziemnych walczą o ostatnie wolne miejsca. Rozpychają się na chodnikach, pożerają skwery. Ostatnie przydrożne drzewa idą do wycinki, drogi rozlewają się coraz szerzej i szerzej, ale ruch wcale nie słabnie. Silniki powarkują w gorączce, kiedy matka z wózkiem pospiesznie przebiega przez przejście. Chcesz korzystać z jezdni, to kup sobie auto. Dziecku najlepiej też. Nie słyszałaś, jak powtarza „brum, brum”?

Podobno światła i pasy mają w ogóle niedługo zlikwidować, i bardzo dobrze. Odrzucimy pozory, zostanie czysty ruch. Będziemy się ścigać w nieskończoność, coraz szybciej i szybciej. I to nawet dobrze, że nie wszystkich stać na samochód. Najfajniej uderzyć w coś miękkiego, na pełnej petardzie, i się nie zatrzymywać, i nie hamować.


Jan Szczur, „wilgoć plus słońce czyli duszenie się w parze”


* Prace w oryginalnych, konkursowych wersjach.